wtorek, 25 lipca 2017

Spowiedź biegaczki

Zaczęło się jakoś na początku roku. Skończył się pierwszy semestr w szkole i wystawiono oceny półroczne. Niestety nie były zadowalające, ani tym bardziej dostateczne. W szkole działo się źle, a ja zamiast interweniować trenowałam. I to był pierwszy impuls, powód dla którego nie wyszłam pobiegać. Potem było już tylko z górki. Codziennie zamiast treningów była nauka i pilnowanie ocen, żeby na koniec roku szkolnego dzieciak wyszedł na prostą. Biegać szłam tylko wtedy, kiedy już nie miałam sił tłumaczyć. No i jeszcze w weekendy. W końcu długie wybieganie to podstawa. Tego nie można było pominąć, kiedy w planach było przebiegnięcie 100 km.

Potem przyszły moje urodziny. 35 na liczniku. Piękny wiek! Kobieta w kwiecie wieku! Ale ja wcale się tak nie czułam. Byłam zmęczona, ciągle zabiegana. Praca, dom, trening. Trening, praca, dom. Nie było czasu na nic innego. Zatęskniłam za życiem, które jeszcze pamiętałam, a którego dawno nie było. Za znajomymi innymi, niż ci biegowi. Kiedy ostatnio rozmawiałam z kimś na temat inny, niż bieganie?! Bieganie stało się częścią mojego życia, ale tym razem czułam, że odebrało mi zbyt dużą jego część. Bo jak się mówi: można wszystko, byle z umiarem. A do tej pory zawsze były tylko wymówki: nie mogę, bo biegam, bo mam trening, bo jadę na zawody, bo rano wcześnie wstaję.

Sport towarzyszył mi całe życie. Od podstawówki dumnie reprezentowałam szkołę w zawodach sportowych. Sport nakręcał mnie do działania, ale też spowodował, że stałam się (jak to się pejoratywnie określa) babo-chłopem. Mało kobieca sylwetka, rozbudowane (jak na kobietę) mięśnie, mentalność sportowca. A mnie zachciało się teraz sukienek i butów na obcasie! I makijażu i modnej fryzury! I bycia adorowaną, bo do tej pory tylko poklepywano mnie po plecach w stylu "good job!". 

No, ale jak tu założyć obcasy kiedy łydki ciągną, w szpilkach (ta łyda!) wyglądam jak drag queen, a rozbudowane barki niekoniecznie pasują do smukłej sukienki? O paznokciach, tych u stóp oczywiście, już nie wspomnę. Wszystkie te buty, zbiegi, kamienie. Od trzech lat moje stopy przeżywały istny koszmar. A tu znowu miało przyjść lato i ochota na sandałki. Ech ...

Jako, że mam AZS (atopowe zapalenie skóry) przebywanie po kilka nawet godzin w spoconym ubraniu wcale nie pomagało. Skóra narażona na różne warunki atmosferyczne i ciągłe treningi skutkowały nieustającymi problemami skórnymi. I dodatkowo ten dyskomfort :-(

Dlatego, kiedy "nadarzyła się" okazja skorzystałam z niej i porzuciłam to, co do tej pory robiłam. Odsunęłam bieganie na drugi plan, by z czasem odstawić je całkowicie. Czy jeszcze kiedyś do tego wrócę? Nie mówię nie. NIGDY NIE MÓW NIGDY. Teraz przyszedł czas na JA, MOJE, MY. I pomimo, iż ciężko teraz z motywacją, nadal staram się choć trochę poruszać. Bo w końcu zawsze trzeba mieć ten kawałek czasu dla siebie. Żeby żyć. 


M.