W ten weekend wybrałam się na zawody biegowe do rodzinnego Konina. Odbywał się tu XVII Ogólnopolski Bieg Słupa Milowego na dystansie 10 km. Słup milowy to jeden z symboli Konina. Zabytek pochodzi z XII w. i uznaje się go za najstarszy znak drogowy w Polsce.
Ten start był moim drugim w tym roku udziałem w zawodach. Szczerze powiedziawszy, biegać regularnie po dłuższej przerwie zaczęłam dopiero w marcu. Wcześniej, w październiku przebiegłam swój ostatni maraton w Poznaniu, a potem sytuacja rodzinna zmusiła mnie do zaniechania biegania na jakiś czas. I tak przyszło mi powrócić znowu do swojej pasji. Ale wróćmy do Konina.
|
Most nad Wartą. Stary Konin
fot. Wojtas |
W Biegu Słupa Milowego brałam udział po raz pierwszy. Trasa zaczynała i kończyła się w głównym punkcie Starówki, na rynku. Potem przebiegała przez odnowiony most nad Wartą i dalej przez działki, by nawrócić wzdłuż nadwarciańskich bulwarów i skierować się do kolejnego charakerystycznego punktu Starego Konina, parku im. Fryderyka Chopina z
nieśmiertelnym mini zoo. Nieśmiertelnym, bo już nawet moi ś.p. dziadkowie pamiętali to miejsce, a park ma w swojej metryce ok. 170 lat.
|
Bulwary nadwarciańskie. Stary Konin
fot. Maha |
W ciągu trzech lat swojej przygody biegowej kilkukrotnie brałam udział w tzw. niszowych biegach organizowanych najczęściej w niedużych miejscowościach. Szczerze przyznaję, że imprezy biegowe tego typu mają o wiele przyjemniejszy klimat. Uczestników jest niewielu, inauguracja zwycięzców odbywa się kiedy ostatni biegacz przekroczy linię mety, dając tym samym szansę wzięcia udziału w tej ceremonii wszystkim zawodnikom. Kluczowym punktem programu jest oczywiście ciepły posiłek (w tym przypadku
bombowa grochówka), która przy akompaniamencie
skocznej muzyki przyprawia o dobry nastrój. Biegacze śmieją się, świętują, wymieniają doświadczenia z trasy. Jest wesoło, jest zabawa! I tak było też w Koninie.
|
Konin - Starówka
fot. Wojtas |
Celem na ten dzień było złamanie 55 min. Na życiówkę nie miałam szans, bo na tym etapie przygotowań do sezonu łamanie magicznej dla mnie granicy 52:27 min (taką życiówkę na 10 km nabiegałam w 2014 roku na Maniackiej Dziesiątce w Poznaniu) było niemożliwe. Stres złapał mnie już nad ranem. Trzy razy
zaliczyłam wizytę w kibelku. Bieg główny startował o 17:00 więc dodatkowym obciążeniem był zjedzony i tak na trzy godziny wcześniej obiad. Dopiero na miejscu atmosfera poniosła mnie i dodała skrzydeł na tyle, że pomimo założonej wcześniej strategii biegu poleciałam na całość! Pary w nogach starczyło tylko na 4 km. Potem był hamulec i kontrola tętna do samej mety. Koniec końców, udało się wywalczyć niezły wynik 56:20 netto. Wyobraźcie sobie moją radość po takim zakończeniu. Niestety nie trwała długo.
|
Meta
fot. Wojtas |
Po biegu spotkałam znajomego. Omówiliśmy nasze wrażenia i trasę. No właśnie, na moje nieszczęście tę trasę omówiliśmy. Dlaczego? Ów znajomy, koniniak, mówił, że niestety, ale to ta trasa właśnie była ostatnio źle wyznaczona, o 300 metrów. No i spojrzałam na swój czasomierz, a tam 9,70 km! Cała euforia schowała się w portki. A więc czas jednak miałam gorszy.
|
Koń - symbol Konina
fot. Wojtas |
Ale, w sumie co mi tam. Zegarek zegarkiem (mimo iż dobrym). Ostatecznie to wyniki oficjalne się liczą, a według nich zajęłam 179 miejsce open, 22 wśród kobiet.
M.
Szkoda, że nie pojechałam. Kocham Konin. Może w listopadzie wybierzemy się razem na Bieg o Lampkę Górniczą??? hm?
OdpowiedzUsuńOczywista oczywistość ;-) jedziemy! :-)
Usuń