Ach, niech już będzie! Choć już cały internet o tym huczał, napiszę post o tym niewypale, który miał miejsce w Mierzęcinie. A miała to być bardzo przyjemna impreza biegowa po terenie Puszczy Drawskiej. Tak przynajmniej zapowiadali organizatorzy ...
Cała organizacja skupiona była wokół Pałacu w Mierzęcinie, który był patronem biegu. Wszystko wskazywało na to, że jest to cudowne, romantyczne miejsce do odpoczynku, więc wybrałam się wraz z mężem na romantyczny weekend do Mierzęcina.
Cała organizacja skupiona była wokół Pałacu w Mierzęcinie, który był patronem biegu. Wszystko wskazywało na to, że jest to cudowne, romantyczne miejsce do odpoczynku, więc wybrałam się wraz z mężem na romantyczny weekend do Mierzęcina.
Pojechaliśmy w sobotę. Odebraliśmy pakiety (mąż startował w "winnej szóstce" - biegu wokół tamtejszej winnicy). Ja planowałam przebiec maraton. Po sprawnym odebraniu pakietów, udaliśmy się na spacer po mierzęcińskiej posiadłości. A było co oglądać. Pałac i jego przyległe tereny, od kilku lat w prywatnych rękach, oferowały sporo atrakcji. Były więc miejsca na rekreację, relaks i chwilę zadumy. Mnie najbardziej przypadł do gustu tamtejszy dawny cmentarz miejski z zachowanymi grobami z połowy wieku XIX.
Po spacerze udaliśmy się do restauracji DESTYLARNIA. Szef tamtejszej kuchni znany jest z udziału w topowym programie kulinarnym, ba! dnia następnego sam miał zmierzyć się z dystansem półmaratońskim. Kolacja bardzo nam się udała. Zjedliśmy naprawdę smaczne dania, przepięknie podane, a wszystko popiliśmy kieliszkiem lokalnego wina. Wieczór był bardzo udany :-)
Dnia następnego obudził mnie ulewny deszcz. Nie powiem, trochę mnie to zmartwiło. Jeszcze nigdy nie biegłam tyle kilometrów w takiej niepogodzie. Ale nie miałam być jedyna, więc nie było co płakać. Na bieg wyjątkowo wzięłam buty do biegania po asfalcie. Profil trasy nie przerażał, więc stwierdziłam, że oszczędzę trochę swoje już mocno zdezelowane terenówki zanim przebiegną ze mną 66 km w górach. Już na 3 kilometrze pożałowałam swojego wyboru. Przy tak ulewnym deszczu, drogi którymi wiódł bieg były całe w rozmiękłym błocie. Ślisko strasznie, a ja w tych asfaltówkach, głupia!
Start był o godzinie 10. Najpierw my, maratończycy i półmaratończycy. Po 10 minutach startował bieg na 6 km. Mąż odprowadził mnie na start i zaczęła się przygoda. Dosłownie, bo jak się okazało wszyscy pogubili się w lesie :-D
Kiedy na 4 km był pierwszy skręt na trasie, jakiś człowiek na rowerze stał na rozdrożu z telefonem przy uchu i mówił (chyba do organizatora), że "ku...a źle skręcili". Ktoś zapytał: "to źle biegniemy?", na co Pan odpowiedział "nie, nie, dobrze" No i od tego momentu zaczęły się kłopoty. Do 11 km wszystko niby się zgadzało. Biegłam już w towarzystwie Agi z Koszalina, więc kilometry mijały przyjemnie. Dotarłyśmy do 11 km, na którym stał drugi punkt odżywczy. Posiliłyśmy się i ruszyłyśmy dalej. Tuż przed 15 km zobaczyłyśmy nadbiegającego z naprzeciwka maratończyka. Trochę to nas zdziwiło, bo owszem trasa poprowadzona była w trzech przeplatających się ósemkach, ale wspólnie z półmaratończykami mieliśmy przebiec 21 km, aż do bramy przed pałacem. Na 15 km stał wóz strażacki, zapytałam dla pewności, którędy mamy pobiec wskazując, że każda z nas ma inny dystans do pokonania. Skierowano nas dalej prosto (upewniłam się dwa razy). Na trasie, co jakiś czas, mijałyśmy wracających biegaczy. Krzyczeli coś, że się zgubili. Teraz każdy już kogoś pytał z jakiego jest dystansu i którędy należy biec. Strzałki na drzewach prowadziły prosto, więc biegłyśmy przed siebie nie zważając na powstały chaos. Na 18 km natarła na nas grupa co najmniej 20 osób z "połówki", która na dalszej trasie minęła oznaczenie z 28 km, więc już było jasne, że coś jednak nie zagrało. W tym miejscu, ja jako maratonka pożegnałam Agę półmaratonkę i nasze drogi na tej trasie rozeszły się. Pobiegłam dalej teoretycznie trasą maratonu. Niedługo potem na skrzyżowaniu stał strażak, inni skonsternowani biegacze oraz dyrektor biegu. Też jest z Poznania, więc podeszłam i pokazując swój dotychczasowy kilometraż (18,5 km) zapytałam, gdzie dalej? No cóż, dostałam odpowiedź "nie mam mapy, nie wiem" :-/ Słabo ...
Pobiegłam dalej z nadzieją, że jakoś sama odnajdę trasę. Po chwili spotkałam kolegę z półmaratonu, który tą właśnie trasą wracał się do ostatniego sensownego punktu, bo okazało się że dobiegł do 31 km :-D Wróciłam znowu do owego skrzyżowania ze strażakiem. Dyrektora już nie było. Chciałam znowu wrócić do 15 km z wozem strażackim, żeby skorygować trasę, ale ów strażak z "18-tki" powiedział, że wcześniejsze punkty rozstały już zwinięte z trasy i nie ma do czego wracać. No to znowu zmuszona byłam pobiec dalszą trasą maratonu (zabrakło mi gdzieś 10 km i tej pętli przy bramie pałacu). Na trasie poznałam tym razem Karolinę z Polic. Postanowiłyśmy po prostu biec dalej. Znowu z naprzeciwka ktoś nadbiegał. To była Natalia, debiutantka na dystansie maratonu. Było jej bardzo przykro, bo to pierwszy maraton no i zawody w ogóle, a tu taka niespodzianka. Bardzo zależało jej na prawidłowym ukończeniu biegu, dlatego namówiła mnie, żebym znowu zawróciła i razem z nią poszukała właściwej drogi. Dodam tylko, że na 16 km miał być kolejny punkt odżywczy, nam skończył się zapas wody, a na zegarku miałam już jakieś 25 km. Nieźle, 14 km bez wody, a ja nawet nie wiem gdzie jestem! Wróciłyśmy do "tego" strażaka po raz trzeci. Tym razem kazał wszystkim wracać najkrótszą drogą do pałacu (nagle jakaś droga się odnalazła!), bo organizator zakończył imprezę i nie będzie żadnej klasyfikacji .
Wyobraźcie sobie, jaki to zawód usłyszeć coś takiego, po niespełna 30 km błąkania się po lesie. Mimo to, postanowiłyśmy biec dalej trasą maratonu i gdzieś po drodze dokręcić te brakujące kilometry. Na nasze szczęście spotkałyśmy prywatny samochód kogoś, kto słysząc co dzieje się na biegu (któryś z biegaczy miał telefon i skontaktował się z rodziną na mecie, podobno po ponad 2h od startu nie pojawił się tam żaden półmaratończyk) zaczął jeździć i szukać ludzi po lesie!!! Dostałyśmy po butelce wody i pobiegłyśmy z nadzieją do punktu odżywczego, który powinien być na 30 albo 35 km, nie pamiętam już. Zostałyśmy same pośród lasu i ścieżki, która powinna doprowadzić nas do mety. Po drodze jeszcze raz miałyśmy wątpliwość, którędy biec, bo wpadłyśmy na oznaczenie trasy 2 pętli, lol! ale skoro dalsze kilometry zgadzały się pobiegłyśmy dalej. Na skraju wytrzymałości (i fizycznej i psychicznej), z kroplami wody w butelce w końcu udało nam się dobiec do punktu odżywczego. Stało tam sporo osób ze straży leśnej. Wymieniliśmy krótkie opinie o organizacji imprezy, my uzupełniłyśmy płyny, chwyciłyśmy po bananie i pobiegłyśmy prosto, według zapewnień osób ze straży leśnej, że tą drogą na pewno dobiegniemy już tylko do pałacu, do mety. Gdzieś w okolicy prawidłowego 38 km spotkałyśmy czołówkę chłopaków z maratonu. Robili już ultra dystans, ale wszyscy zmierzaliśmy do mety. Byłam już bardzo zmęczona, więc zostałam nieco w tyle, byle mieć ich w zasięgu wzroku. Zresztą niebawem miała być meta. Teraz były już dobrze widoczne oznaczenia trasy, dam radę. Widzę, że grupka przede mną skręciła w prawo (teren jest już otwarty). Biegnę według strzałek, zaraz skręcę w prawo i prosto do mety. Ale zaraz! Płot? Mam przeskoczyć przez płot? To jak oni skręcili w prawo, skoro tu jest płot? Dobra, teraz było mi już wszystko jedno. Skok przez płot, zakręt w prawo i jestem znowu na trasie. Biegnę. Widzę, że za mną leci jakaś mała grupka. Pomyślałam, że skoro mam rażąco pomarańczową koszulkę, a teren jest otwarty (biegłam wzdłuż pola) to na pewno jestem widoczna i wszyscy bezpiecznie wrócimy na metę. Kiedy znowu miałam skręcić z naprzeciwka znowu pojawiła się Natalia z chłopakami-ultrasami. Teraz to już zwątpiłam, znowu zła trasa!? "Chodź, Madzia!" - krzyknęli. "Źle skręciłaś, ale teraz to już wszystko jedno. Biegniemy do mety". Wszyscy już mieliśmy dość. Znowu biegłam z Natalią, a chłopacy pocisnęli przed siebie. Wybiegłyśmy z lasu. Już poznałam teren parku, po którym wczoraj spacerowałam z mężem. Ale żeby nadal łatwo nie było, ścieżka przegrodzona była biało-czerwoną taśmą. No tego to już było za wiele. Fak-yt! ;-) Sru, przed siebie i byle do mety.
Dotarłam po 37 kilometrach krążenia po lasach. W tym samym czasie, z przeciwnej strony mety nadbiegała ta garstka, których widziałam niedawno przy polu. LoL, tuż przed metą oni skręcili jeszcze inaczej. No, wielkie gratulacje dla organizatora za taki bałagan! Booo!
Więcej hejtu nie poleję. Internet już zrobił swoje. Wielki minus za organizację, a szkoda. Bo bieg naprawdę mógł mieć potencjał. Tereny do biegania cudowne! A pałacyk też urokliwy, więc można było dużo więcej z tej imprezy wyciągnąć. Nie zagrało. Trudno, było minęło. Żal tylko tych wszystkich zawiedzionych biegaczy, którzy liczyli na naprawdę niepowtarzalną imprezę biegową. Ale organizatorzy już chyba "dostali" za swój nieprofesjonalizm. Szkoda, że przy okazji odwołano kolejną ciekawą imprezę tego organizatora, która miała odbyć się w listopadzie, również w lesie. Napisali, że powodem była mała ilość chętnych. Mam jednak nadzieję, że raczej dali sobie czas na przemyślenie błędów. Tego Wam na przyszłość życzę, Organizatorzy Maratonu i Półmaratonu w Mierzęcinie. Bo pomysły fajne macie, tylko realizacja do bani ... :-(
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz