Nowy Rok już dawno za nami i styczeń za chwilę się skończy. Rachunek sumienia za poprzedni rok dawno już zrobiony. Krzyżyk na 2015 postawiony, a teraz dawaj! hulaj dusza! postanawiać, planować, realizować :-) Zapewne, jak wielu z Was, tak i mnie to właśnie się przytrafiło, choć nie rok temu to było ;-) Prowadzę swój internetowy pamiętnik, mam nawet wiernych followersów, ale chyba nigdy nie napisałam publicznie, od czego zaczęło się to całe biegowe wariactwo? A zaczęło się jeszcze dwa lata przed pewnym noworocznym postanowieniem.
Z bieganiem jest trochę tak, jak z dobrą nowiną - szybko się rozchodzi po ludziach :-D Całą winę mogę zrzucić na szwagra i jego żonę, którzy już biegali. Każde spotkanie kończyło się rozprawką nt biegania, jakie to fajne, zdrowe i w ogóle. Trudno było nie zarazić się tą pasją, nie uzależnić od napływu obcych endorfin. Odpowiadało mi takie uśmiechnięte towarzystwo. Zaczęłam więc wypytywać, o co w tym całym bieganiu chodzi, słuchałam uważnie o tempie i interwałach (nic z tego nie rozumiejąc). Kibicowałam, dosłownie, moim ziomkom stojąc na trasie ich debiutanckiego maratonu. A ile się wtedy wynudziłam, ile wymarzłam, by zobaczyć, jak sobie razem tuptają. W tamtym czasie (a było to 6 lat temu) byłam już mężatką z prawie 10-letnim stażem i matką dwójki dzieci. Jeszcze paląca, z nadwagą postanowiłam "coś" z tym wreszcie zrobić. No bo, gdzie podziała się ta pełna optymizmu, wysportowana młoda dziewczyna? Łatwiej powiedzieć, niż zrobić i skończyło się tylko na słomianym entuzjazmie.
Publikuję wyłącznie ku przestrodze ;-) Źródło: archiwum własne |
Dwa lata! Dokładnie tyle zajęło mi, by dojrzeć do decyzji o zmianie własnego życia. W wieczór wigilijny 2011 roku otrzymałam w prezencie zestaw ćwiczeń na płycie. I to był przełom. Najpierw zaczęłam wzmacniać siłę mięśni. Trzy miesiące później, po pierwszym pełnym treningu (w jego ramach były też krótkie biegi w miejscu) postanowiłam założyć buty sportowe (jedyne jakie miałam to buty do fitnessu), pierwszą, lepszą bluzę i wyszłam z mężem zrobić kółko wokół osiedla. Pamiętam to, jak dziś :-) Był komiec marca, godzina 22, zimno i wietrznie. Zrobiliśmy trochę ponad 2 km. Wolno, strasznie wolno. Jaka to była radość, gdy udało się "złamać" 8 min/km, tak tak :-D
Od tamtej pory wpadłam po uszy. Szwagier z żoną przestali już biegać, mąż mój przebiegł ze mną dwie "piętnastki" i też zakończył karierę biegacza. A ja zostałam sama na polu walki. Ale nie poddawałam się. Biegałam, trenowałam, nawet wciągnęłam w to bieganie dzieci (na początek starszą córkę, a w tym roku młodszą). Nawiązałam wiele biegowych znajomości, kilka nowych przyjaźni. Bieganie stało się ucieczką od codziennych problemów, a teraz jest też sposobem na realizację siebie. Przy okazji udało się oczywiście zgubić zbędne kilogramy, rzucić palenie i odzyskać wiarę we własne możliwości.
Moja lepsza wersja ;-) Fot. Kosia |
Jest w tym wszystkim jedna anonimowa osoba, której pragnę podziękować. Pewien biegacz mijany na ulicy Grunwaldzkiej w trakcie tego pamiętnego, dziewiczego biegu. Może to, co napiszę nie spodoba się Wam, ale i tak napiszę ;-) Ten biegacz właśnie, nie zważywszy na moje codzienne wdzianko i amatorskie tempo bez bajeranckiego zegarka pozdrowił mnie na trasie. Pozdrowił, bez oceniania. Pozdrowił po ludzku (a może właśnie ludziom na przekór), jak biegacz pozdrowia biegacza :-) To Ty nauczyłeś mnie szanować innych biegaczy, to Ty pokazałeś kulturę na trasie. Dzięki Twojej "akceptacji" mnie, jaką byłam wtedy zrobiłam kolejny krok. Nie odpuściłam, zrealizowałam noworoczne postanowienie. Biegam! TOBIE, biegaczu, dziękuję! :-)
M.
Brawooo!!! Jesteś Super motywacja I inspiracja dla wielu z Nas!! Biegaj!!! I pozdrawiaj biegaczy��
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się :-) Dziękuję :-)
OdpowiedzUsuńNie lubię czytać dłuższych tekstów a ten twój przeczytałem ,ze zdziwieniem że mnie mógł tak zaciekawić. Interesujące. Fajna ,fajna motywacja do biegania i mądra . Biegam od 3 lat ,mam ich 59 . Podziwiam cię . W dużym stopniu za pisanie o tym. Wujek Bogdan.
OdpowiedzUsuńDziękuję Wujaszku. Pozdrawiam Ciebie! :-)
Usuń