czwartek, 17 września 2015

BeS kiDu power, czyli paralitycy z Krynicy

Mój ś.p. tata urodził się i mieszkał w Beskidach. Matka mojej mamy pochodzi spod Krakowa. Cała moja rodzina mieszka na południu Polski, dlatego jako dziecko jeździłam w góry dwa razy do roku, w wakacje i ferie zimowe. Co prawda nigdy nie zdarzyło nam się spacerować całą rodziną po górach. Te wyjazdy zawsze miały charakter typowych odwiedzin. Lecz ja, biegająca ciągle po polu (bo, w przeciwieństwie do wielkopolski, tak się mówi na południu na "wyjście na dwór"), jak ta skorupka za młodu, przesiąknęłam atmosferą górską, tym klimatem i sposobem bycia ludzi z gór.

W podróży marzeń. Poznań-Warszawa-Tarnów-Krynica

Bieg 7 Dolin w Krynicy-Zdroju był swego rodzaju powrotem do siebie. Jeszcze jako nastolatka zarzekałam się, że wyjdę za mąż za prawdziwego górala i na stałe zamieszkam w górach. Przyjazd do Krynicy, wielogodzinna podróż pociągiem i te wspaniałe widoki przywróciły dawne wspomnienia. To był powrót po 15 latach rozłąki.

Krynica-Zdrój

Festiwalu Biegowego, który odbywał się w Krynicy już po raz 6 chyba nie trzeba nikomu reklamować. O Biegu 7 Dolin sama słyszałam jeszcze jako raczkujący biegacz i już wtedy robił na mnie duże wrażenie. Niewyobrażalne dla mnie do przebiegnięcia 100 km po górach. Trwająca 3 dni impreza biegowa. Sama radość dla biegacza. W tym roku, zupełnie przypadkowo, bo za namową koleżanki Kasi, i ja zapisałam się do udziału w tym biegu. Dystans mierzył 34 km z przewyższeniami +1700/-1500 m i stanowił 3 etap biegu głównego z Piwnicznej-Zdrój do Krynicy-Zdroju.

Bieg 7 Dolin 100/64/34 km

Nie będę rozpisywać się nad tym, jak przebiegała trasa. Emocje wzięły górę i po prostu nie umiem tego opisać. Choć pięknie napisała o niej moja współtowarzyszka podróży, Kasia. W skrócie można napisać, że trasa prowadziła przez Łomnicę-Zdrój, Wierchomlę, Szczawnik i Runek. Była po prostu piękna i malownicza. Zamieszczam zatem mapę i kilka zdjęć, które zrobiłam telefonem na trasie.

Piwniczna - Łomnica Zdrój

Łomnica Zdrój - Hotel Wierchomla

Wierchomla - Jaworzynka

Jak widać słoneczna pogoda dopisywała od startu, aż na szczyt Wierchomli. Potem widoczne już chmury przyniosły lekki deszczyk, a następnie zaczął powoli zapadać zmrok. W końcu na trasie spędziłam łącznie 6h, a jako że start był w samo południe, dzień miał prawo szybciej się skończyć. Ostatni odcinek trasy przebiegał przez las, dlatego bardzo zależało mi na tym, aby uniknąć nocy i jak najszybciej z niego wybiec bez konieczności korzystania z czołówki.

Szczawnik - Bacówka nad Wierchomlą

Runek - meta na deptaku w  Krynicy

Już dla samych widoków warto zmierzyć się z tą trasą. Klimat, który towarzyszył całej imprezie to również coś, co miałam okazję przeżyć po raz pierwszy. W sumie odbyło się 28 biegów na różnych dystansach. Trzy dni biegowej orgii na bardzo wysokim poziomie ;-) Miałam też przyjemność uczestniczyć w spotkaniach z "biegowymi gwiazdami" (do wyboru były prelekcje między innymi z Marcinem Świercem, Magdą i Krzyśkiem Dołęgowskimi czy Magdą Łączak i Pawłem Dybkiem). Osobiście poznałam Kamila Leśniaka :-D

Z gwiazdą ULTRA ;-)
fot. z telefonu Kaśki

Udział w takiej imprezie to również świetny sposób, by zawrzeć nowe znajomości, na przykład już w pociągu w drodze do Krynicy :-) Nie obyło się też bez wzajemnego wspierania się na trasie zawodników z innych dystansów. Z racji przebytej odległości my, ci najświeżsi, wspieraliśmy dobrym słowem setkowiczów i tych z dystansu 64 km. Zabawna wymiana zdań, doświadczeń. Wszystko po to, by umilić sobie czas rozmową i odciągnąć nieco głowę od bólu i zmęczenia. Plus zabawne sytuacje, typu: idą w górę zasapani zawodnicy, obok po kamienistej, stromej drodze idzie Pani Góralka w kolorowej chuście, niesie butelkę z podejrzanie wyglądającą żółtą wodą. Nie mogłam nie zapytać "Co Pani niesie w tej butelce?". "Wodę niosę. Chętnie bym was poczęstowała, ale to słona woda dla krówki, bo jak krówka pije słoną to daje lepsze mleko". Cudo :-) No i te dzieciaki na szczycie, nie wiadomo skąd, kibicują rozrzucając nam nad głowami płatki kwiatów. Wielkie dzięki :-) Meta to już istna bajka. Ludzie krzyczą wzdłuż całego deptaku i zachęcają do ostatniego wysiłku. A ty wbiegasz na nią pokonawszy na trasie nie tylko kilometry, ale swoje słabości. I jesteś zwycięzcą! A wzruszenie odbiera dech w piersiach ... W nagrodę otrzymałam piękny medal z wygrawerowanymi górami w tle. A potem gdzieś na deptaku spotkane spojrzenia i słowo "dziękuję" lub "O! to Ty". A w ostatni dzień festiwalu Krynica zamienia się w miasto paralityków. Wszędzie spotkać można biegaczy z tzw. syndromem czwórki poruszających się trochę jak zombie ;-)

Tak się wbiega na metę :-P
Dziękuję serwisowi FotoMaraton.pl za to, że są wszędzie :-)

Zabierałam się do tego postu kilka razy i nie wiedziałam, jak ubrać w słowa myśli, które kłębią mi się w głowie. Trzy dni poza domem, w innej części kraju, wszystko z nastawieniem na bieganie i to nie byle jakie bieganie. Od tego, aż się w głowie kręci. A emocji tyle, co nie miara! Jedną naukę o sobie wyniosłam z tej wyprawy. Może nie umiem złamać 2h w półmaratonie, a mój ostatni maraton zaliczyłam ledwo mieszcząc się w limicie czasu, ale wiem, że jestem silna, że "mam tę moc!" by hopsać po górach, mieć z tego frajdę i ba! nawet nie czuć się fizycznie zmęczona. Widocznie mam to w genach ;-) Góry to jest TO!

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz