W ten weekend przebiegłam swoją ostatnią połówkę przed poznańskim maratonem. W tym roku moja familia towarzyszyła mi po raz pierwszy. Jak się domyślacie, spokoju przed biegiem to ja nie zaznałam ;-) Ale od początku ...
Boisko przy szkole - okolice startu fot. WZ |
3 HOCHLAND Półmaraton odbywał się w tę niedzielę w Kaźmierzu koło Poznania. Mimo, iż do startu było sporo czasu (bieg zaczynał się o godz. 12:00) ja nie mogłam znaleźć chwili spokoju na koncentrację. Od rana trzeba było ogarnąć dzieci, obudzić to to, nakarmić, zagonić do mycia, ubrania się. Więc, będąc już w drodze jechałam lekko podminowana. Można powiedzieć, że na miejsce dotarliśmy na ostatnią chwilę. Mój mąż nie spodziewał się takiej popularności biegu i mieliśmy trudności z parkowaniem. Ale ostatecznie miejscowa Pani Harcerka wskazała nam miejsce.
Start 3 HOCHLAND Półmaratonu i Pyrlandzkiej Dychy fot. WZ |
Po odbiór pakietu szłam patrząc tylko na zegarek, bo dzieci marudziły, buty poprawiały, nosy dmuchały i wszystko to akurat TERAZ! Do biura zawodów (od razu zaznaczę, że dojście tam było dobrze oznaczone i trudno było nie trafić) dotarłam na ostatnią chwilę. Sam odbiór też zajął mi dłuższą chwilę, bo akurat przede mną w kolejce stał Mezo i wszystkie wolontariuszki zapragnęły zrobić sobie z nim zdjęcie ;-) W pakiecie z interesujących rzeczy była tylko woda lekko gazowana, a no i koszulka. Trochę liczyłam na ser ;-) Ktoś puścił famę w internecie, że ser będą rozdawać :-P Ale sera nie było ...
Start biegu i impreza towarzysząca mieściła się na boisku miejscowej szkoły. Stojąc w kolejce (niejednej) do toi toi'a wypatrzyłam kilka znajomych twarzy ;-) Potem zrobiłam szybką rozgrzewkę i zostawiając za sobą dzieciarnię z mężem udałam się na linię startu. Pogoda dopisywała, choć od rana niebo zasłaniały chmury i wiał nieprzyjemny, chłodny wiatr. Na szczęście odrzuciłam myśl, aby założyć rękawki. Potem zrobiło się naprawdę gorąco. Nawet opaliłam sobie nos i odkryte części ciała.
Na starcie stanęłam ze swoją ekipą z gRUNwaldu. Nastroje mieliśmy, jak zawsze, wesołe. Co więcej, nikomu jakoś w ten dzień nie chciało się specjalnie biegać. W końcu była niedziela! Tak się zagadaliśmy, że nawet nie usłyszeliśmy strzału. Poniósł nas tłum i stwierdziliśmy, że to już. Czas, start i w drogę. Zaraz za linią startu rozdzieliliśmy się. Każdy biegł swoim tempem (dystans też był różny, bo w tym samym czasie startowali zawodnicy na 10 km). Ja biegłam oczywiście na końcu z uwagi na kardiologa i jego uwagi odnośnie mojego tętna. Jako, że nie miałam specjalnie strategii na ten bieg postanowiłam zrealizować zaplanowany właśnie na ten dzień trening. Już po drugim kilometrze zaczęłam wyprzedać i robiłam to sukcesywnie do samej mety. W sumie, z ogonka przesunęłam się do przodu o jakieś 60 pozycji. Trasa wiodła przez las i piaszczyste, polne drogi oraz miejscami przez asfalt lub żwirowy dukt. Nie była więc zupełnie "wygodna" do biegania, zwłaszcza, że na nogach miałam tym razem zwykłe asfaltówki. Tempo miałam 6:35 min/km i trochę się martwiłam, że jak na początek to dla mojego tętna trochę za szybko. Bałam się, że po 15 km skończy mi się zasilanie, jak to często u mnie bywało. Zatrzymałam się więc na kilka fotek z trasy, bo ta była naprawdę malownicza (co prawda, zdjęcia, które zrobiłam nie wyszły dobrze, bo akurat zaszło słońce).
Na 7 kilometrze trasa rozwidlała się dla zawodników na 10 i 21 km. Zaraz za zakrętem był pierwszy punkt odżywczy. Stali tam chłopcy w obstawie rodziców i podawali wodę i izotoniki. Wzruszył mnie ich widok, więc zatrzymałam się na małą pogawędkę, wypiłam wodę i pobiegłam dalej. Potem minęłam miejscową kapelę.
Doping na trasie |
Dalej, za zakrętem droga wiodła w dół, w stronę Doliny Samy. Ten kawałek biegła ze mną dziewczyna, którą prowadził trener dając jej po drodze wskazówki. Chciałam się trochę przysłuchać, ale nic się nie dało podsłuchać, więc korzystając z nachylenia terenu dałam się ponieść grawitacji. W przyrodzie musi być równowaga, więc skoro było w dół to musiało być w górę. I było! Dobrze, że po asfaltowej drodze, bo łatwiej było przebierać nogami. Na górce był drugi punkt odżywczy i tędy też się wracało. To tutaj spotkałam czołówkę swojego dystansu. Grzecznie pokibicowałam nawołując do dalszego biegu, posiliłam się batonem i pobiegłam dalej w las.
Dolina Samy |
Na 14 km minęłam dziewczynę, na którą czekał z wodą chłopak. Ta, widząc mnie przebiegającą obok zapytała czy potrzebuję wodę? Odmówiłam, bo miałam ze sobą bukłak. Ale wzruszyła mnie ta szczodrość. Kilometr dalej wiodła dość wąska, pełna korzeni ścieżka w lesie. Na tym etapie dogoniłam starszego ode mnie mężczyznę. Moją uwagę zwrócił bandaż wokół jego kostki. Pomyślałam sobie, że taka trasa może być trochę zbyt ciężka, jak na bolącą kostkę i w tym samym momencie, jak nie zahaczyłam o korzeń! O dziwo, straciłam tylko równowagę nie przewracając się, bo byłoby źle ;-) Nie zaklęłam siarczyście, tylko wydobyłam z siebie "O matko!" i szybko przywróciwszy utracone tempo wyprzedziłam pana, który nawet nie obejrzał się sprawdzić czy żyję. Teraz moja głowa zaczęła nieco świrować. Tempo było w granicach 6 min/km i zastanawiałam się, jak długo dam radę tak biec. Chciałam już tylko wyczekać do punktu przy nawrotce, bo dalej było znowu z górki. Zbiegłam ile sił w nogach, nadrabiając sekundy. Za Zalewem znowu musiałam się zmobilizować do biegu pod górę. Wszyscy obok szli, co dało mi dodatkową motywację. Wyprzedzałam na górce! :-) A potem był 18 km i "ostatnia prosta" do mety. Szybka kalkulacja, jest szansa na złamanie 2:15 :-) Teraz droga miała już prowadzić prosto do mety. Z ostatniego, krótkiego zbiegu wyrwałam do przodu z nadzieją na piękny finisz. Tempo wzrosło już do 5:30 min/km. Biegłam jak szalona wyprzedzając wszystkich, jak leci. Martwiłam się jednak, że mimo wszystko nie uciągnę takiego tempa do końca. I tuż przed wyjściem z lasu, w stronę osiedla domków jednorodzinnych, gdzie znajdowała się meta, trasa jeszcze raz zakręciła. Zbiło mnie to trochę z pantałyku, bo ścieżka była nierówna, kamienista i nie pozwalała utrzymać tempa zmęczonym już nogom. Kiedy wbiegłam na asfalt przede mną biegły trzy osoby. Resztkami sił udało mi się wyprzedzić dwie. Na więcej nie miałam już po prostu siły.
Na chwilę przed metą fot. WZ |
Tuż przed zakrętem usłyszałam, jak kibicuje mi mąż wraz z dziećmi. Chciałam mieć piękny finisz, ale nie mogłam zmusić się do podkręcenia tempa na końcówce. Usłyszałam jeszcze doping swoich znajomych, ale pana przede mną już nie dogoniłam. Na metę wbiegłam z czasem netto 2:11:55 co naprawdę bardzo mnie ucieszyło. Nie spodziewałam się takiego wyniku. Ostatni półmaraton przed poznańskim maratonem był moim najszybszym w tym sezonie :-)
Przy wodopoju :-D fot. WZ |
A medal wygląda tak :-) |
A co w ciągu tych dwóch godzin robiła moja rodzinka? Według programu Kaźmierskiej Pyrlandii od godziny 12:00, czyli zaraz po starcie biegu, miał się odbyć festyn rodzinny z atrakcjami dla dzieci, pysznym jedzeniem, koncertami. "Moi" nic takiego nie widzieli, więc poszli spacerem na lody i ciastko do pobliskiej restauracji. Kiedy mi o tym powiedzieli zdziwiło mnie to, bo przecież czytałam program w internecie, no i znając już trochę te kameralne biegi wiedziałam, że są naprawdę fajnie przygotowane. Dostępne nie tylko dla biegaczy, ale i ich rodzin. Jak się później okazało (a doprowadziło mnie tam moje pobiegowe ssanie w żołądku), owy festyn odbywał się z wielką pompą na tyłach szkoły :-D Więc jeszcze na koniec, pojedliśmy ciasto domowej roboty, szare kluchy z kapustą i nawet zostaliśmy na losowaniu. Rower - nagroda główna loterii - pojechała do domu z kimś innym ;-)
M.
* Powyższy tekst został edytowany z uwagi na nieprawidłowe informacje dotyczące uczestników biegu. Na wyraźną prośbę organizatora biegu informacje te zostały usunięte.
Witam,
OdpowiedzUsuńproszę o usunięcie z wiadomości nieprawdziwych informacji dotyczących organizacji i uczestników.
Dziewczynka opisywana przez Panią nie była zarejestrowanym uczestnikiem biegu-na zdjęciach z fotoreportaży widać, że nie posiada numeru startowego. Nikt o podobnym roczniku nie widnieje też na liście z wynikami. Stąd uwaga o braku odpowiedzialności ze strony organizatora jest nie na miejscu. Po drugie pisze Pani że na trasie nie było żadnej opieki medycznej. Na zdjęciu Pani autorstwa z kapelą widać ratowników medycznych z OSP z torbą ratunkową (wewnątrz jest defibrylator). Dodam jeszcze, że na całej trasie były 3 punkty skomunikowanych ze sobą ratowników medycznych (z opcją mobilną) i dodatkowo mieliśmy do dyspozycji karetkę pogotowia (czekała na ewentualne wezwania na starcie). Każdy biegacz miał na swoim numerze startowym wydrukowany awaryjny numer telefonu do organizatora.
Na mecie ratownicy medyczni, rzeczywiście udzielali parokrotnie pomocy, ale najmłodsza wspierana "dziewczynka" miała na oko powyżej 30lat, co miałam okazję widzieć stojąc na scenie.
Całość artykułu odbieram bardziej pozytywnie niż negatywnie, ale prosiłabym bardziej ważyć słowa.
Pozdrawiam, Magda Demianiuk, dyrektor biegu.
Dziękuję za szczegółowe uwagi dotyczące tekstu. Pragnę od razu zwrócić uwagę, że nie wszystkie spostrzeżenia opisane przeze mnie są tylko i wyłącznie moimi obserwacjami. Widocznie ktoś odebrał coś nieopatrznie, a ja wplotłam to w tekst. Co do opieki medycznej na trasie, słusznie Pani zauważyła, że takowa była i miała odpowiednie wyposażenie. Tutaj mogę jedynie przeprosić za swoją nieuwagę. Może była ona wynikiem zmęczenia lub po prostu zwykłego przeoczenia. Nie chciałabym, aby powyższy tekst został odebrany negatywnie. Półmaraton w Kaźmierzu to naprawdę fajna impreza biegowa.
UsuńPozdrawiam,
Magdalena Zabłocka