Miniona sobota była dla mnie wyjątkowa. Oczywiście wybrałam się na zawody biegowe i, jak zwykle ze znajomymi, ale ... Tym razem był jeden, mały (duży) wyjątek! Biegł ze mną mąż :-) A pojechaliśmy do pobliskiej Szreniawy na bieg przełajowy ACTIVUS RUN.
O biegu dowiedziałam się z wydarzenia na fejsbuku. Przeczytałam regulamin i postanowiłam zapisać się. Do wyboru były dwa dystanse: 5 i 10 km. Wybrałam ten dłuższy, ale coś mnie podkusiło i zapisałam męża na 5 km. O dziwo, zgodził się wystartować bez marudzenia (wcześniejsze próby nakłonienia go do jakiegokolwiek startu były z góry przegrane). Tak więc, na Activusa pojechaliśmy ja i Pan Mąż, Kosia i Ziemo.
Organizatorem biegu był sklep z odżywkami dla sportowców ACTIVUS. I z tego też względu można było odebrać pakiety już w czwartek na miejscu, w sklepie. Sama impreza natomiast odbyła się na terenie Muzeum Narodowego Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie. Znałam już wcześniej to muzeum. Zdarzało się, że przyjeżdżaliśmy z dziećmi na festyn i wystawę. Na centralnym trawniku zainstalowana była scena oraz namioty, w których znajdowało się biuro zawodów, a po biegu posiłek regeneracyjny. Przewijało się sporo ludzi, ale bieg był typowo niszowy. I takie lubię! :-)
Start biegu znajdował się tuż przed wejściem głównym do muzeum. Najpierw wystartowali zawodnicy na 10 km, a po ok. 15 minutach zawodnicy na 5 km. Do 2 km trasa była wspólna. Następnie jeden dystans skręcał w lewo, a drugi w prawo i nasze drogi rozchodziły się. Bieg był typowym przełajem, dlatego już za 1 km na drodze wyrósł spory podbieg. Trasa była technicznie wymagająca, miejscami bardzo wąska (o czym przed biegiem uprzedzał organizator). Na drodze było pełno kamieni, błota i jesiennych liści. Nie raz, dostałam liściem w twarz ;-) Przebiegaliśmy też jedną bardzo śliską kładkę. Teren był pofałdowany właściwie na każdym odcinku. Pogoda w sumie dopisała, bo nie padało, ani też nie było tak przejmująco zimno. Można było ze spokojem wystartować z krótkim rękawem. To, jak bardzo spodobały mi się biegi na terenie Wielkopolskiego Parku Narodowego możecie dowiedzieć się z moich poprzednich postów. Ale Activus był wyjątkowy jeszcze z jednego powodu. Meta znajdowała się na terenie muzeum, a ostatnie metry trasy prowadziły przez jedną z hal wystawowych z pojazdami rolniczymi. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie duże wrażenie, a i pomysł bardzo oryginalny, przez co bieg zyskał na atrakcyjności.
Na trasie (źródło: Galeria ACTIVUS RUN) |
Jak na tydzień po maratonie (nawet z tak miernym wynikiem) poszło mi super! Chciałam, jak zwykle, dorównać tempem Kosi - mojemu zajączkowi. I może nawet udałoby mi się do samej mety, gdybym nie odpuściła gdzieś w okolicach 7,5 km. Krzyknęłam tylko, że zwalniam i patrzyłam, jak Pani Konstancja :-P ucieka mi sprzed nosa. Pomyślałam jeszcze, że skoro mam ją w zasięgu wzroku to nie jest tak źle. Nadal była realna szansa na złamanie 1h. Ale, oczywiście, zaraz dopadły mnie myśli, że po maratonie to nie powinnam tak wywijać, więc przeszłam na chwilę do marszu i wtedy Kosia zniknęła gdzieś za zakrętem. Jak się potem okazało, był to ostatni zakręt na trasie. Potem biegło się już tylko jeden kilometr, prosto do mety. Gdybym spoglądała na zegarek, wiedziałabym ile jeszcze zostało do pokonania. Ale, przy Kosi boję się kontrolować tempo, żeby się nie sugerować, że jest dla mnie za szybkie i odpadnę, więc tego nie robiłam. Nie udało się więc złamać magicznych 60 minut, ale na mecie byłam 11 w swojej kategorii wiekowej, a to już mały sukcesik ;-) Kosia była czwarta! Niby najgorsze miejsce, bo za pudłem, ale ja uważam, że pięknie pobiegła ta moja Kosia :-) A i z męża dumna jestem. Bo, choć zgubił drogę i nadrobił jakiś dodatkowy kilometr (za co był strasznie zły połowę dnia), to i tak wykręcił ładny czas: 37 minut. Brawo!
Ach, no i jeszcze o posiłku słów kilka. Bo za metą i na 5 km trasy też, można było wypróbować izotoniki (do kupienia w Activusie). Dobre, bo nie słodkie, ale też nie paskudne. Neutralne w smaku. Były też drożdżówki, bigos i ciasto od Fit Food. Dużo, smacznie i treściwie ;-)
M.
Lubię czytać Twoje relacje "po" :)
OdpowiedzUsuń:-) dzięki ;-)
Usuń