wtorek, 6 października 2015

Entliczek pentliczek Pamiątkowski JabłeczniCZEk

W tym tygodniu moje myśli kłębią się wokół niedzielnego maratonu. Cztery miesiące treningu fizycznego na nic się zdają, kiedy głowa myśli swoje. A tu taki piękny bieg był w weekend w Pamiątkowie, a ja nawet opisać moich wrażeń nie potrafię. Dla Pamiątkowskiego Jabłecznika warto zatem trochę pogłówkować, wszak nie samym maratonem człowiek żyje ;-)

Jabłka, jabłka, wszędzie jabłka

W sobotę wystartowała pierwsza edycja biegu Pamiątkowski Jabłecznik. Pamiątkowski, bo w Pamiątkowie. Jabłecznik, bo pod hasłem jabłek. Jabłka, jabłka, wszędzie jabłka. Trasa mierzyła 9 km i był to typowy przełaj. 

Okolice startu, biuro zawodów

Start zaczynał się na boisku, koło remizy strażackiej i kościoła. Wszystko tak blisko siebie położone, uroczo :-) Co do samej trasy, tylko pierwszy kilometr biegliśmy asfaltem, bo zaraz droga skręcała w stronę Jeziora Pamiątkowskiego. Tam prowadziła nas szeroka, ale bardzo kamienista i miejscami dość nierówna trasa. Biegliśmy tak jakieś 2 km. Potem przebiegało się przez skoszone pole kukurydzy, więc i tam podłoże było wymagające. Tym razem pofałdowane, ale zbite i znowu nierówne. Leżał nawet jakiś powalony konar, ale na szczęście nie musieliśmy go przeskakiwać. Kiedy na 4 km z oddali widać było punkt odżywczy dotarcie do niego wcale nie było proste. Najpierw trzeba było przebiec coś na podobieństwo boiska do siatkówki plażowej (nie wiem dokładnie, co to było, ale był to na pewno sypki piach). Od tego momentu trasa, jakby zawracała, ale już nie wzdłuż linii jeziora. Tym razem biegliśmy polną drogą. Miejscami to się nawet strasznie kurzyło ;-) Po kolejnych 2 km droga skręciła w las i znów biegliśmy blisko jeziora. Było tak wąsko, że czasem trzeba było biec gęsiego. Przebiegaliśmy nawet przez pobliską plażę, która z wyglądu przypominała mi tę nad Rusałką. Potem znów wróciliśmy na odcinek trasy, którym biegliśmy na początku. Choć tym razem wydawał się jakiś bardziej ponury i tajemniczy. Było więcej drzew, a cień zalegał na ścieżce. Tam też nie było łatwo. Mała pętelka rosła lekko w górę. Już myślałam, że odpuszczę bieg i przejdę tutaj w marsz, bo tempo od początku było naprawdę szybkie (miejscami biegłam nawet 5:20 min/km). Ale dokładnie w tym miejscu został tylko kilometr do mety, więc trudno było odpuścić. Po wybiegnięciu z lasu przecinało się asfalt i potem żwirową drogą biegło się wzdłuż domów prosto na boisko, na metę.

Z galerii Pamiątkowskiego Jabłecznika

Na bieg w Pamiątkowie pojechałam z Konstancją. Kosia to rowerowa maszyna, która nawet biegnie tak, jakby pedałowała. Jest szybka, tempo ma cudownie równe na całym dystansie, o zadyszce nawet nie wspomnę, bo Kosia jej po prostu nie ma. Kiedyś biegłyśmy razem w Zdroju przełaj na 7 km. Kosia oczywiście była szybsza. W Pamiątkowie bardzo chciałam dorównać jej tempem na całym dystansie. Była takim moim nieoficjalnym zającem ;-) a dla mnie był to swego rodzaju test, ile zdołam przebiec u boku Konstancji. Wyszło cudownie, bo całą trasę biegłyśmy ramię w ramię. Mało tego, na ostatnich stu metrach złapałyśmy się za ręce i jak te baletnice wbiegłyśmy razem na metę. Finisz, jak się patrzy! Dobrze, że Kosia jest w innej kategorii wiekowej, bo nie podbieramy sobie wzajemnie lokat :-P


A na deser po biegu? Wiadomo, jabłka były. W każdej postaci, jak w wierszu. Pieczone jabłka, suszone jabłka, surowe jabłka, w drożdżówce jabłka i w cieście jabłka. Nawet numer startowy z jabłkami był, no i medal oczywiście jabłkowy. Tak właśnie wyglądał Pamiątkowski Jabłecznik - jabłkowo :-)

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz