czwartek, 12 listopada 2015

Luboński Bieg Niepodległości

Nie planowałam pisać relacji z biegu niepodległości, bo 11 listopada w Polsce takich biegów jest co nie miara. Właściwie w każdej większej miejscowości w taki sposób, między innymi, obchodzi się kolejne rocznice odzyskania przez Polskę niepodległości. Ale z biegu, w którym sama dzisiaj uczestniczyłam, wróciłam tak pozytywnie nakręcona (a życiówki przecież nie zrobiłam), że musiałam gdzieś uzewnętrznić swoje emocje :-)

O organizacji nie mam zamiaru pisać ani słowa. Powiem krótko ;-) Skoro bieg jest przygotowany przez Luboński Klub Biegacza to od razu wiadomo, że impreza będzie na wysokim poziomie. I, jak zwykle, nie rozczarowuje :-)


Nie wiem, co tak do końca wpłynęło na moje odczucia. Jak wcześniej napisałam życiówki nie zrobiłam, znowu było mi gorąco (to chyba jednak wina wilgotności powietrza), a trasa nieco inna, niż ta znana mi sprzed 2 lat, była naprawdę wymagająca. Znajomych w sumie też niewiele leciało (część biegła w Obornikach Wlkp.), a moich kibiców ze mną nie było. Więc to chyba ta ogólna atmosfera zjednoczenia. Muszę przyznać, że po raz pierwszy przyszło mi śpiewać Mazurek Dąbrowskiego na linii startu. Odśpiewaliśmy uczciwie 3 zwrotki hymnu (są cztery), potem Pan Major oficjalnie rozpoczął imprezę i wystartowaliśmy. Według planu miałam w ten dzień przebiec spokojne 60 minut. Oczywiście dałam się ponieść tłumowi i spadkowi terenu i połowę trasy poleciałam za szybko (a miało być rekreacyjnie :-P). Między 5 - 9 km to był już tylko jeden wielki podbieg. Wyszło szybkie tempo pierwszej "piątki" i straciłam siły. Ale dobiegłam na metę w pięknym stylu, zmęczona, ale zadowolona. A wszystko to zasługa kibiców. I wcale nie zwykłych kibiców, ale tych najmłodszych. Ilu ich było na trasie?! Cała masa! Bardzo zagrzewali do biegu, byli cudowni, niezmordowani, zarażali energią. Gdzieś nawet zrobili mi tunel z uniesionych rąk, przez który przebiegłam niby VIP. Wspaniałe uczucie! Wzrusza mnie to niesamowicie, jako matkę i biegaczkę. Aż wzruszenie dławi oddech w piersi, a łzy zalewają oczy.

 
Nie byłabym fair, gdybym nie wspomniała o ludzikach z drużyny. Mega doping na trasie. Wuwuzele, pompony, kopniak w tyłek na zachętę i od razu końcówka biegu w tempie 5:30 :-) A na mecie okolicznościowy medal, słodki rogal świętomarciński i głupkowate zdjęcia na pamiątkę :-P
Byle do następnego! :-)

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz