wtorek, 28 lipca 2015

Aktywnego weekendu cz. 2

Tak, ten weekend był wyjątkowo aktywny. W sobotę biegłam 10 km w "Pogoni za Wilkiem" w WPNie. Trasa typowo przełajowa z zakrętami, podbiegami, po błotnistym terenie. A w niedzielę? Ha! Pętla krosowa Grodziskiego Klubu Biegacza w Zdroju ☺

Reklama biegu

O biegu dowiedziałam się z reklamy imprezy umieszczonej w grupie Wielkopolscy Biegacze na fejsbuku. Kliknęłam w podany link, no i zapisałam się. Wzbudziłam tym samym lekkie zdziwienie wśród znajomych, bo zapisałam się na 7 km bieg w miejscowości oddalonej 50 km od Poznania. Toż to takie nie poznańskie :-D Na bieg zapisałam też męża (w końcu to tylko 7 km) i namówiłam jedną z koleżanek-wariatek :-P Jak się potem okazało, taka trasa to nie lada gratka!

Przebieg trasy. Zwracam uwagę na słowo WYMAGAJĄCA :-)

Na kilka dni przed biegiem okazało się, że mój mąż jednak do nas nie dołączy. Zostałyśmy więc we dwie. Na  zawody pojechałyśmy zatem samochodem z tatą ☺ (nie moim), naszym prywatnym paparazzi. Start przewidziany był na godzinę 11, co było bardzo wygodne dla przyjezdnych. Samo miejsce startu okazało się dość nietypowe. Punktem rozpoznawczym był ... indiański wigwam :-D I faktycznie stał wigwam, duży i drewniany. W środku znajdowało się biuro zawodów, a po biegu było to także miejsce posiłku regeneracyjnego. Pakiet startowy był skromny, a zarazem bogaty. Składał się z jednej butelki piwa. Ale jakiego piwa?! No Grodziskiego oczywiście, warzonego tu, w Grodzisku Wielkopolskim ☺ Wigwam wyposażony był w niewielką kuchnię i toalety. Teren wokół to bardzo przyjemny plac z ławeczkami i stolikami, boiskiem do siatkówki i olbrzymim miejscem do różnego rodzaju form rekreacji i wypoczynku. W dniu zawodów ustawiony był dmuchany statek dla dzieci oraz namiot z animatorkami zabaw. To ważne, bo nie każdy biegający rodzic ma z kim zostawić swoje pociechy, kiedy on akurat chciałby wystartować w ciekawym biegu. A dlaczego nie miałby?

Więcej zdjęć znajdziecie w galerii Grodziskiego Klubu Biegacza

Na linię startu trzeba było dojść kilkaset metrów, w głąb lasu. Startujących było ponad 120 osób. Tradycyjne odliczanie, potem strzał i poszli. Ustawiłyśmy się gdzieś na początku, zupełnie nie w moim stylu. Nie lubię być szturchana i wyprzedzana tuż po przekroczeniu linii startu. Tracę wtedy motywację. Poza tym leci człowiek za resztą, o wiele za szybko. Łatwo w taki sposób zakończyć wyścig nie dobiegając nawet do mety. Tempo było szybkie, ale dałam się mu ponieść. Pomyślałam, że za chwilę zwolnię nieco, by wyrównać tętno i jakoś to będzie. Mam taką manierę, że podczas biegu patrzę pod nogi, nie przed siebie. No, a tym razem spojrzałam i już wiedziałam, że zwolnić mi nie wolno. Moim oczom ukazał się pierwszy podbieg. Niby wcale nie taki duży (na "Wilku" były większe), ale zaraz? Co to?! Kolejny? I kolejny? I jeszcze jeden?? Cały ciąg serpentyn, góra-dół, góra-dół. A podłoże grząskie, bo las iglasty to i piasek pod nogami. Zwolnić teraz byłoby grzechem. Ugrzęzłabym! Co prawda, Salomonki dawały radę, ale trzeba było rwać do przodu. Spokojny podbieg i szybszy zbieg, a na płaskim odcinku między nimi wolniejsze tempo dla złapania oddechu. Na zagarek nawet nie spojrzałam. Bałam się, że mogę nie uwierzyć w to, co zobaczę na jego wyświetlaczu. Poza tym, w lesie GPSy i tak zawodzą, więc było mi wszystko jedno. Jedna tylko myśl nie dawała mi spokoju. Kosia, koleżanka z którą przyjechałam zawsze biegała szybciej ode mnie, a tu miałam ją w zasięgu ręki. To był znak, że tempo było mega dobre ;-)

Na trasie byli kibice, strażacy pilnujący porządku i jeden punkt z wodą. Ale na wodę trzeba było sobie zasłużyć pokonując dłuuugi i kręty podbieg, po to, by następnie zmagać się z kolejnymi. Trasa naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Pomimo krótkiego dystansu była bardzo wymagająca. Ale dała też ogromną satysfakcję na mecie, kiedy wbiegło się z czasem 42:42, zaledwie 40 sekund za Kosią :-D zdobywając tym samym 17 miejsce w kategorii kobiet.

Jakie piękne koszulki, a jakie numery startowe :-)
Z medalami

No i jeszcze jedno, taka nowość na koniec. Na mecie trzeba było zwolnić, żeby sędzia mógł zczytać kod kreskowy z numeru startowego, aby się w klasyfikacji znaleźć. A za metą woda, makaron i stoły plackami zasłane. No i oczywiście popularna pajda ze smalcem i małosolnym oraz kawa i herbata. Ech, niebo w gębie! Bo jednak na co dzień tak się człowiek nie odżywia, więc tutaj to jak święto ☺ Właśnie za ten kameralny, swojski i rodzinny klimat uwielbiam małe, lokalne biegi. Jakie one urocze! A ten w Zdroju gorąco polecam!

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz