Tak, ten weekend był wyjątkowo aktywny. W sobotę biegłam 10 km w "Pogoni za Wilkiem" w WPNie. Trasa typowo przełajowa z zakrętami, podbiegami, po błotnistym terenie. A w niedzielę? Ha! Pętla krosowa Grodziskiego Klubu Biegacza w Zdroju ☺
O biegu dowiedziałam się z reklamy imprezy umieszczonej w grupie Wielkopolscy Biegacze na fejsbuku. Kliknęłam w podany link, no i zapisałam się. Wzbudziłam tym samym lekkie zdziwienie wśród znajomych, bo zapisałam się na 7 km bieg w miejscowości oddalonej 50 km od Poznania. Toż to takie nie poznańskie :-D Na bieg zapisałam też męża (w końcu to tylko 7 km) i namówiłam jedną z koleżanek-wariatek :-P Jak się potem okazało, taka trasa to nie lada gratka!
Na kilka dni przed biegiem okazało się, że mój mąż jednak do nas nie dołączy. Zostałyśmy więc we dwie. Na zawody pojechałyśmy zatem samochodem z tatą ☺ (nie moim), naszym prywatnym paparazzi. Start przewidziany był na godzinę 11, co było bardzo wygodne dla przyjezdnych. Samo miejsce startu okazało się dość nietypowe. Punktem rozpoznawczym był ... indiański wigwam :-D I faktycznie stał wigwam, duży i drewniany. W środku znajdowało się biuro zawodów, a po biegu było to także miejsce posiłku regeneracyjnego. Pakiet startowy był skromny, a zarazem bogaty. Składał się z jednej butelki piwa. Ale jakiego piwa?! No Grodziskiego oczywiście, warzonego tu, w Grodzisku Wielkopolskim ☺ Wigwam wyposażony był w niewielką kuchnię i toalety. Teren wokół to bardzo przyjemny plac z ławeczkami i stolikami, boiskiem do siatkówki i olbrzymim miejscem do różnego rodzaju form rekreacji i wypoczynku. W dniu zawodów ustawiony był dmuchany statek dla dzieci oraz namiot z animatorkami zabaw. To ważne, bo nie każdy biegający rodzic ma z kim zostawić swoje pociechy, kiedy on akurat chciałby wystartować w ciekawym biegu. A dlaczego nie miałby?
Na linię startu trzeba było dojść kilkaset metrów, w głąb lasu. Startujących było ponad 120 osób. Tradycyjne odliczanie, potem strzał i poszli. Ustawiłyśmy się gdzieś na początku, zupełnie nie w moim stylu. Nie lubię być szturchana i wyprzedzana tuż po przekroczeniu linii startu. Tracę wtedy motywację. Poza tym leci człowiek za resztą, o wiele za szybko. Łatwo w taki sposób zakończyć wyścig nie dobiegając nawet do mety. Tempo było szybkie, ale dałam się mu ponieść. Pomyślałam, że za chwilę zwolnię nieco, by wyrównać tętno i jakoś to będzie. Mam taką manierę, że podczas biegu patrzę pod nogi, nie przed siebie. No, a tym razem spojrzałam i już wiedziałam, że zwolnić mi nie wolno. Moim oczom ukazał się pierwszy podbieg. Niby wcale nie taki duży (na "Wilku" były większe), ale zaraz? Co to?! Kolejny? I kolejny? I jeszcze jeden?? Cały ciąg serpentyn, góra-dół, góra-dół. A podłoże grząskie, bo las iglasty to i piasek pod nogami. Zwolnić teraz byłoby grzechem. Ugrzęzłabym! Co prawda, Salomonki dawały radę, ale trzeba było rwać do przodu. Spokojny podbieg i szybszy zbieg, a na płaskim odcinku między nimi wolniejsze tempo dla złapania oddechu. Na zagarek nawet nie spojrzałam. Bałam się, że mogę nie uwierzyć w to, co zobaczę na jego wyświetlaczu. Poza tym, w lesie GPSy i tak zawodzą, więc było mi wszystko jedno. Jedna tylko myśl nie dawała mi spokoju. Kosia, koleżanka z którą przyjechałam zawsze biegała szybciej ode mnie, a tu miałam ją w zasięgu ręki. To był znak, że tempo było mega dobre ;-)
Posiłek regeneracyjny https://picasaweb.google.com/105092498828984240303 |
Na trasie byli kibice, strażacy pilnujący porządku i jeden punkt z wodą. Ale na wodę trzeba było sobie zasłużyć pokonując dłuuugi i kręty podbieg, po to, by następnie zmagać się z kolejnymi. Trasa naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Pomimo krótkiego dystansu była bardzo wymagająca. Ale dała też ogromną satysfakcję na mecie, kiedy wbiegło się z czasem 42:42, zaledwie 40 sekund za Kosią :-D zdobywając tym samym 17 miejsce w kategorii kobiet.
No i jeszcze jedno, taka nowość na koniec. Na mecie trzeba było zwolnić, żeby sędzia mógł zczytać kod kreskowy z numeru startowego, aby się w klasyfikacji znaleźć. A za metą woda, makaron i stoły plackami zasłane. No i oczywiście popularna pajda ze smalcem i małosolnym oraz kawa i herbata. Ech, niebo w gębie! Bo jednak na co dzień tak się człowiek nie odżywia, więc tutaj to jak święto ☺ Właśnie za ten kameralny, swojski i rodzinny klimat uwielbiam małe, lokalne biegi. Jakie one urocze! A ten w Zdroju gorąco polecam!
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz