sobota, 19 marca 2016

Dziki na wybiegu czyli jak hurtem zrobiliśmy życiówki

Dzisiaj był bardzo dobry dzień. Dobry na bieganie, doskonały na życiówki. Dzisiaj był dzień startu w XII biegu Maniacka Dziesiątka. W sumie, mój trzeci start w tej imprezie.

Na start pojechałam tramwajem z moimi dziewczynami, Kasią i Kosią. Najlepszy dojazd w taki dzień, "6-tką" prosto spod domu na poznańską Maltę. Na miejscu byłyśmy godzinę przed startem, był więc czas na spokojne przebranie się i siku ;-)

Z pogodą to miało być różnie w ten dzień. Według prognoz, niby zimno, a może jednak trochę wiosennie. Wczoraj wieczorem zapakowałam przezornie ubranie na jedną i drugą opcję. Na miejscu zdecydowałam, oczywiście nie tak od razu (co najmniej z pięć razy zmieniając zdanie), że jednak pobiegnę w krótkim rękawie.

Z ekipą przed startem
Fot. Kosia

Nad Maltą zawsze wieje i trochę bałam się, że mnie przewieje, zwłaszcza przy powrocie. Ale chyba emocje wzięły górę, bo w ogóle nie czułam chłodu i było mi komfortowo w tym, co miałam. A emocje też jakieś rozhuśtane miałam. Z jednej strony miałam szansę na życiówkę, z drugiej głowa już zaczęła móżdżyć, że i tak nic z tego nie będzie. No więc, skoro nic nie będzie to nie ma co się spinać i już. Wzięłam na luz. Kolejka do toi toi'a, rozgrzewka i na start.

Chyba nie muszę pisać, że w tym tłumie (startowało 5 tysięcy ludków) zgubiłam swoich ziomali. Poleciałam więc sama, na żywioł. Pierwszy kilometr z górki. Cisnę. Na zegarku 4:44! Na płaskim wyrównałam do 5:09. Dalej coraz gorzej, ale walczę o utrzymanie tempa. Punkt kontrolny na 5 km, czas coś ponad 26 minut. Szybka kalkulacja i słabo widzę walkę o życiówkę :-/ Przeliczyłam, że każdy następny kilometr musi być szybszy, niż 5:20. Biegnę. 7 kilometr - 5:22 plan się sypie. Most Rocha. Ktoś krzyczy - "Dajesz Magda!". To Kasia, koleżanka z gRUNwaldu. Też biegnie. Staram się ciągle trzymać tempo, może tuż przy Malcie zdołam jeszcze przyspieszyć. Na zakręcie znowu słyszę swoje imię. To inna koleżanka Monika, kibicuje na trasie. Jest Malta. Ledwo żyję. Gdzie tu jeszcze przyspieszać? Obok leci Kaśka (moja) i mówi: "Jeszcze 10 minut, damy radę!" Ja nie dam ... Widzę punkt 8 km. Klik, klik w głowie. Dam radę! Trzymaj tempo!!! Jest 5:18 jest szansa. 9 km żołądek podchodzi mi do gardła. No tyle to już dam radę. Podkręcam, jest 4:57. Na metę wpadam z życiowką. Nie wierzę! Jest mega radość! Jest wzruszenie! Jest głupawka endorfinowa! :-P JEST ŻYCIOWKA!!! :-D

Szczęśliwi zwycięscy! :-)
Fot. Ziemo

Na mecie, kiedy już się pozbieraliśmy, okazało się, że wszyscy z ekipy pocisnęli na życiówki! Ale czad! :-) Na dodatek niespodzianka, mój oficjalny wynik netto był ciut, ciut lepszy niż ten na zegarku: 51:52! Tak się bałam się, a tu proszę, jednak się udało :-) 

Mój medal :-)

Wszystkim GRATULUJĘ! Było super!!! :-)

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz